Jako matka wychowująca samodzielnie dziecko, spotykam się na co dzień z problemami, które dla innych są całkiem obce. Rozmawiałam na ten temat z kilkoma innymi matkami, które wychowują dzieci samodzielnie i każda z nich stwierdziła, że nasze życie jest jednym wielkim wyzwaniem logistycznym. z czego mało kto zdaje sobie sprawę.
Absolutnie nie umniejszam innym ludziom, którzy być może są w cięższej sytuacji, ale fakt pozostaje faktem. Pogodzenie pracy z macierzyństwem wymaga perfekcyjnej organizacji.
Dlatego dzisiaj poruszę ten temat i podpowiem Ci cztery rzeczy, które mi w tym pomagają i bez których już dawno nie wytrzymałabym presji, jaka ciąży na barkach osób, które wychowują dziecko same.
Ten temat ma wiele wspólnego z akceptacją, o której mówiłam w odcinku 02 o drodze do akceptacji bycia Matką, więc jeśli nie miałaś okazji go posłuchać, odsyłam Cię do niego tutaj.
Odcinek 3 wersja do czytania
Halo, halo, dzień dobry, nazywam się Joanna Pietrzak i witam Cię w trzecim odcinku podcastu Mama jako trener biznesu, w którym opowiadam o łączeniu roli matki z zawodem trenera. Znajdziesz tutaj informacje, w jaki sposób można pogodzić dwa tak wymagające zajęcia (a przynajmniej jak ja to robię).
Pokażę Ci również, jak wiedza trenerska przydaje mi się w macierzyństwie i dlaczego to macierzyństwo mnie rozwija jako trenera.
W poprzednim odcinku mówiłam o drodze, jaką przeszłam do całkowitej akceptacji bycia Matką, czyli o pięciu etapach godzenia się z nową sytuacją. Jeśli jeszcze nie miałaś okazji posłuchać tego odcinka, zachęcam Cię do tego w tej chwili, ponieważ będę do niego nawiązywać.
Dzisiaj chcę Ci pokazać, jak bardzo ostatni z tych pięciu etapów – etap akceptacji – przydaje się w godzeniu pracy zawodowej z macierzyństwem i ile oszczędza mi energii i nerwów.
Wydaje mi się, że dla matek (szczególnie takich, które wcześniej były aktywne zawodowo) temat godzenia pracy z macierzyństwem jest cały czas aktualny. Dzieje się tak, ponieważ nie ma jednego jedynego prawidłowego rozwiązania, gdyż jest ich mnóstwo.
Chciałabym Ci zatem pokazać, jak to wygląda u mnie i co mi się sprawdziło, szczególnie, że ta droga, którą przeszłam i którą opisywałam w poprzednim odcinku, zakończyła się pewnym efektem, ułatwiającym mi teraz życie.
Pewnego dnia zostaliśmy tylko we dwoje
Gdy zostałam sama z kilkumiesięcznym dzieckiem, które wymagało maksimum mojej uwagi, nie miałam zielonego pojęcia, jak trudne będzie pogodzenie mojego zawodowego świata z tym prywatnym. Wspominałam już wcześniej, że pracowałam bardzo dużo i długo, również w weekendy i święta. Zdarzało mi się pracować jednocześnie dla kilku pracodawców, więc wyłączenie się z dużej części tego życia zawodowego było dla mnie dużym szokiem.
Gdy dzieckiem jeszcze opiekował się jego tata, mniej więcej do ósmego miesiąca życia, było w miarę w porządku. Pracowałam na pół etatu, częściowo zdalnie, więc nie miałam problemów.
Cieszę się jedynie, że później też miałam możliwość pracy zdalnej i przekazania dziecka na kilka godzin do żłobka, który znajduje się blisko naszego miejsca zamieszkania. Mimo to, walka o pogodzenie pracy z życiem prywatnym i obowiązkami matki, która samodzielnie wychowuje dziecko, była momentami karkołomna. Szczególnie w okresach, kiedy syn był przeziębiony, co wśród dzieci żłobkowych zdarza się nagminnie. O gorszych przypadłościach nie wspominam. Zdarzało się, że oboje jednocześnie przechodziliśmy jakieś choróbsko.
Prawo Murphy’ego w rodzicielstwie
Każde kolejne zwolnienie opiekuńcze ze względu na chorobę dziecka przyprawiało mnie o mdłości. Nie miałam wtedy praktycznie żadnej pomocy w opiece, nawał pracy mnie przytłaczał, a głosy niezadowolenia ze strony moich współpracowników wcale mi nie pomagały. Nie wspomnę o moim ówczesnym stanie psychicznym, po tym, gdy zostałam sama z dzieckiem.
Jeśli znacie prawo Murphy’ego, to zapewne wiecie, że ma świetne zastosowanie w rodzicielstwie. Jeśli nie znacie tego prawa, to mówi ono mniej więcej, że jeśli coś ma możliwość pójść źle, to najpewniej pójdzie źle. Dlatego wszystkie najgorsze infekcje dziecka zwykle wypadają przed najważniejszymi zebraniami, a w trakcie bardzo ważnych szkoleń dostawałam telefon ze żłobka, że dziecko gorączkuje i trzeba biec je odebrać.
Wtedy strasznie mnie to wkurzało. Oczywiście, nie denerwowałam się na dziecko, bo to nie była jego wina, że się źle czuł, tylko na ogół sytuacji. Jedyne, co mnie wtedy trzymało w ryzach to było kilka poważnych rozmów, które odbyłam sama ze sobą jeszcze przed porodem. Przewidziałam, że jako osoba z tendencją do pracoholizmu, mogę mieć problem z wyznaczeniem priorytetów, więc będzie lepiej, jeśli ustalę je wcześniej i wyznaczę sobie pewne granice.
Chcę być Matką przez duże M
Moim pierwszym postanowieniem było, że chcę być Matką, a nie osobą, która dziecko wydała na świat. To znaczy, że biorę na siebie pełną odpowiedzialność za dziecko i chcę być jak najwięcej obecna w jego życiu. Oczywiście z zachowaniem przestrzeni, której każdy z nas potrzebuje.
Matka, nawet najlepsza, też potrzebuje odrobiny przestrzeni dla siebie. Mam czasami wrażenie, że społeczeństwo i ludzie próbują nam to odebrać, wmawiając nam, że dziecko jest całkowitym szczęściem i jedynym sensem naszego życia. Owszem, dziecko jest wielkim szczęściem, kocham moje dziecko nad życie, ale nie jest to jedyny element mojego życia, ponieważ jestem w nim również ja sama. I to było moje pierwsze postanowienie: moje dziecko jest bardzo dużą częścią mojego życia i jednym z moich najważniejszych priorytetów.
Postanowiłam również, że nie pozwolę, żeby jakakolwiek z rzeczy „nieważnych” była ważniejsza od mojego dziecka. I to był bardzo dobry krok. Ustawiłam sobie kilka rzeczy, których się trzymam, na przykład:
- Będę na każdej z imprez żłobkowych, która wiąże się z obecnością rodzica. Lub przedszkolnych czy szkolnych.
- Będę odbierać dziecko najpóźniej o 16. Spóźniłam się po niego tylko raz, dlatego, ponieważ miałam ważne zebranie z zarządem zza zagranicy. Tylko raz, w wyjątkowej sytuacji, ale poszedł wtedy do żłobka później, więc i tak spędził ze mną wystarczająco czasu.
- Dzień matki, dzień dziecka i jego urodziny będę spędzać z nim.
- Nasz komfort i spokój jest dla mnie ważniejszy niż to, co ludzie pomyślą.
To są zasady, których staram się trzymać. Jest ich jeszcze kilka, ale to są te najważniejsze. I mówię o tym, ponieważ jeśli sama masz problem z wyznaczeniem granicy między życiem prywatnym i służbowym, jeżeli masz wrażenie, że coś jest nie tak i jeden z tych obszarów zajmuje Ci za dużo przestrzeni, zastanów się nad wyznaczeniem sobie podobnych granic. Nie mówię, że musisz to ustalić na korzyść rodziny, dziecka, męża czy kogokolwiek innego. Ty decydujesz, któremu z obszarów Twojego życia chcesz się najbardziej poświęcić. Twoje życie, Twoje decyzje.
Wiadomo, jeżeli masz dzieci, powołałaś je na świat, więc masz tam swoją odpowiedzialność. Jednak, proporcje dobierasz już sama.
Wyznacz swoje priorytety
Pomyśl, co dla Ciebie jest ważne, co jest ważne dla Twojej rodziny, Twoich dzieci i również dla Twojego pracodawcy. Jeśli na tej podstawie ustalisz sama ze sobą Twoje priorytety, pomyśl, co takiego nie pozwala Ci ich skutecznie realizować. U mnie w życiu zawodowym to było zajmowanie się nie swoją pracą czyli wychodzenie poza swoje obowiązki, żeby wszystkim było lepiej. Zrezygnowałam z tego, chociaż wcale nie było łatwo.
W domu odłożyłam sprzątanie na bok. W ciągu tygodnia znajdziesz u mnie na kanapie wielką górę prania ściągniętego z suszarki, czekającego na poskładanie i odłożenie na półki. O prasowaniu nie wspominam, bo nie prasuję już niczego. I nie mam z tego powodu kompleksów, bo dzięki rozmowie ze sobą wiem, że mam inne priorytety, a dwulatka guzik obchodzi czy ma wygniecioną piżamę czy nie i czy jest ona odprasowana od linijki.
Więc skoro nieposkładane pranie nie jest dla nas powodem do zmartwień, nie robi nam to krzywdy, a jego składanie nie uszczęśliwia ani mnie, ani mojego dziecka, to jest bardzo daleko na mojej liście do zrobienia. Ja to robię, ale w momencie, gdy mam na to czas, ochotę i gdy sprzyjają temu okoliczności. Polecam takie podejście.
Granice i asertywność
Z perspektywy czasu widzę, że moje wcześniejsze granice z czasem przesuwały się coraz bardziej na korzyść syna. Po łączeniu urlopu rodzicielskiego z pracą na pół etatu, nie wróciłam na pełen etat i jeśli nie będę do tego zmuszona, nie zamierzam tego robić.
Z drugiej strony, granice mojego syna również się przesuwały i z czasem staje się coraz bardziej niezależny i tolerancyjny wobec moich obowiązków służbowych. O ile zapewnię mu rozrywkę, na przykład zestaw mazaków i powierzchnię do kolorowania, którą czasem bywa ściana w kuchni. Pomalowana mazakami ściana nie jest powodem mojego nieszczęścia, bo mi to nie przeszkadza, a gdy ktoś do mnie przychodzi i ma z tym problem, to może wyjść i na nią nie patrzeć. To również jest kwestia wyznaczenia sobie granic, priorytetów i określenia, co Cię uszczęśliwia, a co nie. Pomalowana ściana w kuchni nie jest moim priorytetem, nie jest moim nieszczęściem, więc dziecko spokojnie może sobie tam malować, gdy ja pracuję.
I to jest kolejna rzecz, którą mogę Ci polecić. Zastanów się, co TOBIE przeszkadza i na czym TOBIE zależy. Jeśli robisz jakieś rzeczy ze względu na to, co inni sobie pomyślą, albo bo będą gadać, albo bo będą Cię krytykować i ulegasz dla świętego spokoju, to nie muszę być specjalistką od psychologii, żeby Ci powiedzieć, że warto by było popracować nad asertywnością. No, chyba że Ci to nie przeszkadza. Ale ja tam wolę dokończyć projekt szkoleniowy lub poczytać z dzieckiem zamiast składać pranie i myć ścianę, niezależnie kto sobie co na ten temat pomyśli. Co kto lubi.
Po co Ci perfekcjonizm?
To prowadzi do tego, że moje dziecko skutecznie oducza mnie niezdrowego perfekcjonizmu. I paradoksalnie, mimo że aktualnie mam mniej czasu na pracę, robię więcej i lepiej. Ponieważ moje projekty wreszcie są ZAKOŃCZONE. Bo nie mam czasu ich ulepszać w nieskończoność.
Ile razy mi się wcześniej zdarzało, że w połowie genialnego projektu traciłam wenę i odkładałam go na kilka dni, żeby do niego już nigdy nie wrócić. Teraz ucinam takie coś w jakimś logicznym momencie, trochę doszlifowuję, żeby było spójne i puszczam w świat. I wiesz co? Nikt nie zauważył jeszcze, żeby coś było nie tak. Ba! Ja teraz kończę i puszczam w świat moje stare, niedokończone projekty.
Także kolejna rada ode mnie – jeśli jesteś perfekcjonistką tak jak ja, zrozum, że prawdopodobnie tylko Ty ustawiasz sobie poprzeczkę tak wysoko. Inni nawet nie zauważą, że ten obrazek w prezentacji jest przesunięty o dwa milimetry względem tego drugiego. Tylko Ty to widzisz.
Dużo nas rodziców na tym świecie
Kolejną rzeczą, o której chciałam powiedzieć i, wbrew pozorom, było dla mnie dużym zaskoczeniem i wielkim odkryciem – tutaj nie żartuję, to nie ironia – że inni ludzie też mają dzieci. I często rozumieją sytuację, w której się znajduję.
Było to dla mnie ogromną niespodzianką, ponieważ wyrosłam w kulturze korporacyjnej, w której raczej rodzina jest gdzieś na dalszym planie. Nawet ze wstydem się przyznaję, że ja też należałam do grupy tych bezdzietnych, co do dzieciatych podchodzą z dużym brakiem zrozumienia. No to mam za swoje.
W każdym razie, całkiem niedawno, bo kilka tygodni temu, na jednej z grup na Facebooku, do których jestem zapisana, pojawił się jakiś post na temat prowadzenia szkoleń online. Już nie pamiętam, o co dokładnie chodziło, ale jedna z pań napisała w komentarzu, że prowadziła szkolenie zdalne i spotkała się z ogromną wyrozumiałością ze strony uczestników, gdy jej dziecko w wieku przedszkolnym czasem weszło w kadr, żeby się przytulić.
Wcześniej też sama widziałam, jak prelegenci webinarów, w których uczestniczyłam, czasem zwracają się do swoich dzieci stojących za kadrem. To były pierwsze bodźce, które zaczęły otwierać mi oczy. A że, jak to się mówi, nie ma szkolenia bez wdrożenia, miałam również okazję przećwiczyć to w praktyce.
Interesuje Cię temat wdrożenia? Mam dla Ciebie artykuł o trzech największych zabójcach procesu wdrożeniowego.
Co jest gorsze od pracy z dzieckiem na kolanach?
Praca z dzieckiem na kolanach w obecności ludzi.
Otóż zdarzyło się tak, że miałam zaplanowany webinar z obsługi wewnętrznego systemu firmy. Jakaś rutynowa czynność, mniejsza z tym, co to było. Robiłam to wiele razy, więc znam to na pamięć. Kilka dni wcześniej miałam kontakt z dość sporą grupą ludzi i dzień przed webinarem poczułam się źle. Miałam duszności, suchy kaszel i czułam ból w klatce piersiowej. Ponieważ jesteśmy w środku epidemii, miałam do wyboru:
- Zignorować i potencjalnie narazić zdrowie mojej mamy, która pomaga mi i zajmuje się dzieckiem od czasu do czasu.
- Odwołać wizytę mamy i poinformować, że szkolenie się nie odbędzie, bo jestem sama z dzieckiem.
- Odwołać wizytę mamy i przeprowadzić dla moich współpracowników szkolenie z dzieckiem na kolanach.
Z duszą na ramieniu wybrałam wariant trzeci. Stres miałam potworny, bo nie wiedziałam, jak zareagują ludzie? Jeszcze mi system w międzyczasie przestał działać, bo mieliśmy problemy techniczne na serwerach, więc poprosiłam jedną z moich Trenerek o wsparcie, że ja będę mówić, a ona będzie to prezentować na swoim ekranie. Z nerwów miałam już żołądek przy gardle, a jeszcze nic się nie zaczęło, jeszcze nikt nie przyszedł, jeszcze nie zdążyłam otworzyć platformy do logowania.
Przygotowałam mazaki i papier do malowania, na drugim ekranie komputera puściłam bajkę, co stosuję w sytuacjach awaryjnych i poprowadziłam to szkolenie. Z niedziałającym systemem, z dzieckiem na kolanach, żołądkiem przy gardle i potwornym bólem w klatce.
I było ok. Było naprawdę ok. Uczestników było dosłownie kilkoro, każdy z nich jest rodzicem, w tym jedna z uczestniczek akurat spędzała czas w podobnych okolicznościach, bo z chorą córką w domu. I zrozumieli. Nie dostałam ani jednego złego komentarza. Nie było najmniejszego głosu sprzeciwu, gdy przez dwie minuty moje dziecko wybierało kolejną bajkę. A moja Trenerka, która pomagała mi w trakcie szkolenia, po jego zakończeniu powiedziała, że przez ten cały czas podziwiała mój spokój w tej całej sytuacji i że była pod ogromnym wrażeniem, że nawet na chwilę nie podniosłam głosu na dziecko, mimo że ze dwa czy trzy razy zdarzyło się, że zaczął marudzić. Mimo nerwów, które mnie kosztowało to szkolenie, traktuję je jako bardzo cenne i ważne doświadczenie.
Na szczęście, ból w klatce i duszności minęły jeszcze tego samego dnia wieczorem i już nie musiałam prowadzić szkoleń z asystą. Ale od tamtej pory nie przeszkadzają mi odgłosy zza drzwi pokoju, w którym prowadzę webinary. Wiem, że to nie zakłóca odbioru szkolenia, więc nie widzę powodu, dlaczego miałabym się wstydzić swojego rodzicielstwa.
Cztery rady z życia Matki
Podsumowując zatem to, co powiedziałam, chciałabym Ci przekazać te kilka porad, które pomogły mi zsynchronizować moje macierzyństwo z pracą.
Po pierwsze: ustalam jasne priorytety i granice między życiem prywatnym i pracą. Co jest dla mnie ważne, dla mojego dziecka, mojej rodziny i dla mojego pracodawcy. Te ważne rzeczy są moimi priorytetami i zajmuję się nimi w pierwszej kolejności, w ramach czasu, który mam przeznaczony na daną sferę życia. Bo wiadomo, jeśli pracuję sześć godzin, to zajmuję się w tym czasie priorytetami z pracy całkowicie. Gdy minie sześć godzin, wyłączam telefon, wyłączam laptopa i koncentruję się na priorytetach mojej rodziny i mojego dziecka.
Po drugie: wyznaczam swoje zadania na bazie priorytetów i kategorii: co mnie cieszy, co sprawia mi przyjemność, co robię ze względu na siebie, dziecko i moją rodzinę, a co robię ze względu na argument „bo inni sobie pomyślą”. To, co robię dla siebie i mojego dziecka jest dla mnie dużo ważniejsze niż to, co myślą o nas inni. Jeśli nie naruszam niczyjej wolności i granic kultury osobistej, guzik mnie obchodzą krytyczne spojrzenia w moją stronę.
Po trzecie: perfekcjonizm jest wrogiem działania. Jestem bardziej efektywna, gdy kończę i upubliczniam swoje nieidealne projekty, niż gdy mam idealne projekty w szufladzie.
Jest ogromna różnica między ograniczeniem perfekcjonizmu a działaniem po najmniejszej linii oporu. Jeśli chcesz wiedzieć, co mam na myśli, poczytaj o tym, jak przygotować szkolenie w pół godziny.
Po czwarte: inni też mają dzieci i rozumieją wiele sytuacji. A ci którzy nie mają dzieci, w większości mają znajomych, którzy mają dzieci i też prawdopodobnie rozumieją sytuację. A jeśli nie rozumieją, to może za kilka lat im się odbije to czkawką tak jak mnie. Natomiast, jak mówiłam wcześniej – jeśli nie naruszam niczyjej wolności i granic kultury osobistej, guzik mnie obchodzą krytyczne spojrzenia w moją stronę. A odrobina empatii przyda się każdemu.
To już tyle, co chciałam Ci przekazać w dzisiejszym odcinku. Mam nadzieję, że te rady pomogą Ci z Twoimi wątpliwościami lub problemami. U mnie sprawdziły się świetnie, szczególnie ustalanie priorytetów – co jest dla mnie ważne, a co jest ważne dla innych, czyli to, co jest ważne dla mnie i mojego dziecka, stoi na pierwszym miejscu i krytyka innych mnie nie interesuje. Więc sądzę, że temat asertywności może się tutaj bardzo przydać i warto go przemyśleć.
Jeżeli to, co powiedziałam, było dla Ciebie pomocne, zapraszam Cię na stronę odzeradotrenera.pl/odcinek003, gdzie znajdziesz wygodną formę do czytania oraz odnośniki do moich artykułów, z których możesz dowiedzieć się ciekawych informacji o nauczaniu dorosłych, moich doświadczeniach trenerskich i przede wszystkim: o ważnej roli miśków mojego syna w procesie przygotowywania się do szkoleń.
Przy okazji – zachęcam Cię do zapisania się na mój newsletter, ponieważ na końcu drogi zapisu, możesz pobrać ciekawy plik, który nazywa się Wierszowanki o biznesie do kolorowania. Są to króciutkie wierszyki z obrazkami do kolorowania, również dla Twojego dziecka. Jeśli jeszcze się nie zapisałaś, zachęcam Cię, ponieważ planuję tworzyć podobne materiały w przyszłości, więc jeśli nie chcesz, żeby Cię ominęły, zapisz się na newsletter. Możesz to zrobić na stronie głównej, ewentualnie przy wyjściu z jakiejkolwiek zakładki na stronie odzeradotrenera.pl.
Jeśli masz jakieś uwagi lub chcesz podzielić się ze mną swoją opinią, zapraszam Cię do komentowania na stronie lub jeśli wolisz, na fan page’u Od zera do Trenera, do którego odnośnik znajdziesz na stronie odzeradotrenera.pl.
Możesz też napisać do mnie maila. Lubię maile 🙂
Oczywiście, jeżeli masz taką ochotę, zasubskrybuj ten kanał, żeby dowiedzieć się o kolejnych odcinkach.
Ten podcast specjalnie dla Ciebie prowadziłam ja, znaczy się Joanna Pietrzak, dziękuję Ci bardzo za wysłuchanie go i do następnego! Pa!
Treści dostępne na blogu i w podcaście są prezentacją opinii, poglądów, wiedzy oraz doświadczenia autorki, ale nie stanowią formy indywidualnego poradnictwa. Przed podjęciem decyzji w istotnej dla siebie sprawie, zawsze zasięgaj indywidualnej porady specjalisty.
Zostaw Komentarz